Nie wiem, skąd wynikają moje dotychczasowe uprzedzenia do Wenecji, ale naprawdę lata całe nie mogłam się przełamać, żeby się tu wybrać. Teraz siedzę z rozdziawioną buzią, popijam najlepsze w świecie espresso i po prostu się zachwycam.
Zauroczyła mnie sredniowieczna architektura, wąskie uliczki, odbijający się echem po kanałach donośny śpiew gondolarzy, tartinki z prosciutto, spritz z aperolem i prosseco. Nawet pizza sprzedawana na kawałki, mimo zawodowej awersji do sera, bardzo mi tu smakuje.
Niby obieram sobie za cele wszystkie must see, ale ostatecznie całe dnie najzwyczajniej drepcę, przyglądając się malowidłom i rzeźbom w przypadkowo napotkanych kościołach czy kreacjom tutejszych projektantów, szerokim łukiem omijając zołte tabliczki naprowadzające na turystyczne atrakcje.
Gubię się przy tym jak mało kto, ale właśnie w tych najwęższych, nieoznaczonych uliczkach, odkrywam największe skarby: mini-knajpki znane tylko wtajemniczonym wenecjanom, schowane głęboko pracownie artystyczne…
Znajduję nawet portret Korka odzianego w czarną sukienkę i wyposażonego w torebkę chanelkę. Juz wcześniej wiedziałam, że coś podejrzanie pewnie mi na tej mapie pokazywał kluczowe miejsca w mieście.
Ktoś w okolicach Akademii złapał dziurę w podwoziu…
Wieczorem postanawiam zrobić rundkę w winiarniach przy Campo di Margherita. Okazuje się jednak, że gnam takim pędem, że – zadziwiona wieczornym urokiem kanałów i uliczek tej części miasta – docieram aż do Santa Croche, omijajac je wszystkie.
Nazajutrz od samego rana miotam się po targu rybnym Rialto, pożeram obiadową kanapkę z mortadelą, stukając się z rybakami szklaneczką prosseco (cena z VAT 80 cms) w knajpce Bacareto da Lele.
W tej części miasta jeszcze rzadziej spotykam turystów niż na San Marco czy Dorsoduro. W głąb San Polo nawet, gdyby nie ubrania poprzewieszane na sznurach pod oknami, uznałabym tę wyspę za bezludną. Pojawia się jedynie pan z chudym wąsem, który hojnie dokarmia gołębie…
Rozliczni artyści, specjalizujący się w wytwarzaniu karnawałowych masek, już dziś powoli przygotowują się do lutowej fety.
Dlaczego teraz, czemu dopiero dziś odkrywam te przepiękne miejsca? – zapytuję się co rusz, żałując jednocześnie, że nie udało mi się dotrzeć do polecanych mi przez Was wysp Burano i Murano. Raduję się przy tym, że przetarłam na wskroś szlaki centralnej Wenecji, którą pokochałam natychmiast i wiem, że odwiedzenie tych niezaliczonych miejsc będzie dla mnie najlepszym pretekstem, by tu rychło powrócić…