O kobietach Kayan mówi się często, że to więźniarki własnych obręczy. Te piękne panie, od wieków kultywujące tradycję zakładania miedzianej spirali na szyję, mimo niewygód i represji, które spotkały je z jej powodu, wcale nie mają zamiaru jej zdjąć. Dlaczego? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie udaliśmy się do Kayan State w Birmie, skąd właśnie pochodzą.
Legenda głosi, że miedź ma uchronić ich gardła przed zaciskiem tygrysich zębów, inna że ma je upodobnić do smoków, od których pochodzą, jeszcze inna, że oszpecić, by zniechęcić potencjalnego łowcę niewolników do ich porwania. Same kobiety Kayan nie były w stanie mi odpowiedzieć, która z nich jest realnym powodem, dla którego do dzis noszą obręcze. Wiedzą natomiast, że są w nich piękne.
Pamiętają, że kiedy były w wieku pięciu lat założono im pierwszą, rok później kolejną. Najstarsze mają już ich 27 – a obciążający barki metal waży nawet 10 kg. Nieprawdą jest jednak, że powoduje deformację szyi a kobieta, która zdecyduje się na zdjęcie metalowych pierścieni skazuje się tym samym na niechybne złamanie karku. Ciężar, który dźwigają kobiety nie rozciąga szyi. Powoduje natomniast znaczne obniżenie barków, które ściągają za sobą skórę twarzy. Temu zdaje się się być dziwnie mała a szyja niewiarygodnie długa. Wiele wyrzeczeń kosztowała to plemię ich osobliwa tradycja. Żołnierska junta, rządzaca przez całe dekady w Mjanmie, rugowała konsekwentnie wszelkie przejawy etnicznosci jako oznakę zacofania i prostactwa. Zakazała wiec kategorycznie noszenia obręczy. Dziewczynkom Kayan nie pozwolono chodzić do szkoły a ich rodziców przesiedlano na nieurodzajne tereny, co dla tego rolniczego plemienia było po prostu zabójcze.
Wiele z jego członków uciekło. Najczęściej do Tajlandii, gdzie do dziś prawie tysiąc z nich przebywa w obozach dla uchodźców. Część stworzyła wioski Mae Hong Son i stała się znaną turystyczną atrakcją. Przylgnęło tam też do nich określenie Padaung, oznaczające dosłownie metalowe obręcze, którego one same bardzo nie lubią.
Rząd tajski niezwykle szybko zorientował się, że ciekawa kultura birmańskich dziewcząt jest w stanie sprowadzić do kraju przybyszów z Zachodu. Do dziś przyjeżdżają więc autokarami cale masy turystów z aparatami i Ipadami, by uwiecznić te dziwnie wyglądające kobiety. Wielką aferą skończyły się starania części z nich (w 2008r) o pozwolenie na opuszczenie kraju, które bez uzasadnień notorycznie odrzucano. Wiadomo było, że nie na rękę rządowi tajskiemu bylo pozbawienie się tak popularnej atrakcji.
Wszystkie kobiety bezskutecznie starające się o odejście z rezerwatu, na rzecz protestu zdjęły wtedy metalowe obręcze, manifestując swą niechęć w uczestnictwie w ludzkim zoo. Organizacje humanitarne nawoływały wtedy turystów do bojkotowania tych nieludzkich trekkingów, które kontrowersje budzą zresztą do dziś.
Faktem jest, że kobietom ostatecznie pozwolono opuścić granice Tajlandii. Kilka z nich uciekło do Nowej Zelandii, kilka do Finlandii, niektore wróciły do rodzin, do Birmy. Spotkaliśmy je w oddalonej o 2 godziny drogi od Loikaw wiosce. Przyjmują dziś turystów, sprzedając konfekcję, bo nie zostawili po sobie żadnej ziemi i nie mają możliwości uprawy. Inne postanowiły już nigdy więcej obręczy nie zakładać. Zdecydowana większość jednak dumnie je nosi, żałując tylko, że prawo stale każe im wybierać przyszłość swych dzieci i wnuków: pomiędzy tradycją a edukacją…