„Nim świat o nich zapomni” – chciałoby się kontrowersyjnie powiedzieć o tym spotkaniu, choć sama nie wiem, czy jest w tym jakaś kontrowersja, biorąc pod uwagę fakt, że kobiety z wytatuowanymi twarzami odejdą na pewno i to najprawdopodobniej niebawem. Dlaczego? Bo są one już bardzo nieliczne.
Jesteśmy obecnie w Mrauk U w Birmie, gdzie swoją historię opowiedziała nam szczegółowo 72-letnia Pistak. Tatuaże nosi, odkąd pamięta, a najpewniej od 65 lat. Kiedy miała zaledwie sześć lat, jakaś kobieta przyszła do jej domu i tatuowała ją boleśnie przez dwa dni, zdzierając delikatną, dziecięcą skórę. W jakim celu? – pytam. Tego jednak nie wie nawet sama Pistak. Może miało to jej w przyszłości pomóc w kamuflowaniu się podczas polowań na dziką zwierzynę, może jej przodkowie postanowili, że będzie się w ten sposób bardziej wyróżniać wśród innych, licznych na tym terenie grup etnicznych, na pewno zaś miało jej w przyszłości pomóc w znalezieniu małżonka, gdyż mężczyźni Chin uważali, że wytatuowane kobiety są piękniejsze. Legenda ukazuje zupelnie przeciwną przyczynę tego procederu. Głosi ona, że onegdaj król Birmy miał w zwyczaju porywać najładniejsze dziewczynki z wiosek i zabierać je na posługę na własny dwór. Aby tego uniknąć, szpecono je w ten właśnie sposób.
Dziś nie ma już króla – a Pistak nosi pajęczą twarz jako pamiatke tej ginacej tradycji. Sama za nic nie pozwoliłaby „udekorować” w podobny sposób żadnego ze swoich dzieci. Pamięta jak dziś, kiedy przez ponad tydzień cierpiała, jakby wyrywano jej twarz, zupełnie jakby miała za moment umrzeć. Zresztą czuje jakby umarła już wtedy, w momencie, kiedy tak straszliwie ją okaleczono. Na zdjęcia, które jej zrobiłam nie chce nawet patrzeć.
Spojrzałam na Pistak. Jest piękną kobietą, mimo tatuaży pokrywających jej twarz, zauważyć można jej miękkie rysy i drobne, urocze zmarszczki wokół oczu, kiedy się uśmiecha. Przypomniałam sobie szamanów Mentawai, których spotkałam rok temu i którzy dumnie nosili wytatuowane na całym ciele drobne koraliki, zastępujące im biżuterię i ubrania. Przypomniałam sobie Mariusa z Papui (z plemienia Dani), który zadowolony z siebie opowiadał o tym, jak ubiela sobie twarz, zupełnie jak jego przodkowie, zakładając krzaczaste wianki i doczepiając do pasa paprotne liście. Jedni i drudzy tak dumni z kulturowego dorobku, który odziedziczyli i którego utrzymują ciągłość. We wioskach Chin nie widziałam takiej dumy.
Spotkaliśmy ich jeszcze kilka, może mniej gadatliwych niż Pistak, ale żadna nie chciała spoglądać na swój portret w niewielkim kadrze mojego aparatu. Niektóre chowały się po kątach, w ogóle nie chcąc wychodzić na światło dzienne.