Weekend w Rennes mieliśmy dopięty od tygodnia: bilety na tgv, przytulne mieszkanko z airbnb. Plan zwiedzania nie był nam potrzebny, bo nie po to tam jechaliśmy. Tomek studiował kiedyś w tym mieście, więc nieraz je odwiedzałam. Przetarliśmy już wtedy najważniejsze jego szlaki. Tym razem chcieliśmy się po prostu pogubić w wąskich uliczkach, zjeść naleśnika, popijając cydrem i wypić po piwie na rue de Soif. Chodziło nam najbardziej o to, by na kilka dni zmienić paryski kontekst i wyrwać się z wielkomiejskiej rutyny.
Ten misterny plan zdawał się spalić na panewce w sam dzień wyjazdu, kiedy nasz host airbnb bez podania przyczyny najzwyczajniej anulował rezerwację mieszkania. Bardzo zależało nam żeby nie zatrzymywać się w hotelu, tylko w jakimś przytulnym miejscu – z salonem, kuchnią i sypialnią…
O wcześniej wspomnianym portalu nie chcieliśmy już jednak nawet myśleć. W desperacji szukaliśmy więc jakiejkolwiek oberży, nie za bardzo oddalonej od starówki i… właśnie wtedy wpadliśmy na TEN koncept. Breizh Cocon – stara, siedemnastowieczna kamienica, w samym sercu miasta, wykupiona przez grupę młodych ludzi, którzy postanowili odpowiednio ją wyremontować, by ostatecznie móc w niej serwować przybyszom poszukującym nietypowych wrażeń, podróż w czasie i przestrzeni.
Nie znajdziemy w niej jednak niewygodnych rokokowych krzeseł, pieca kaflowego czy mosiężnej misy zamiast umywalki – apartamenty wyposażono w nowoczesne sprzęty. Nie brak im centralnego ogrzewania, kuchenki indukcyjnej, kawiarki nespresso (!) i… prysznica z wodnymi biczami. Umeblowano je prosto, choć dekoracje są często nietuzinkowe (najpewniej wygrzebane na targach staroci), wszystko jednak bazuje na schludnym skandynawskim looku. Gdzieniegdzie co prawda zapuka przez okno krasnal – a gdy się tylko przekroczy bramę bujnego podwórca, przeczucie że gdzieś w paprociach mieszka ich dużo więcej, nie opuszcza nas już do samego końca…
I najważniejsze: z naszej bajkowej chatki mieliśmy już tylko 3 kroki do katedry Św Piotra i bazyliki St Saveur (na niedzielę!), 4 kroki do placu des Lices, gdzie co sobotę odbywa się barwny targ, na który zjeżdżają rolnicy i hodowcy z okolicznych wiosek (i sprzedają pomidory wielkości otwartej dłoni), i 2 kroki od deptaków pełnych knajpek serwujących najlepsze krepy w kraju. Do tego sama kamienica jest otoczona całą siecią wąskich uliczek, w których gubić się było nam wielką przyjemnością…
Szczęście w nieszczęściu, chciałoby się skomentować naglą zmianę lokalu, dzięki której poznaliśmy ten osobliwywy koncept. Na koniec pewnie powinnam komuś za te krasnale, uliczki i gęste paprocie serdecznie podziękować 😉
Chyba najbardziej airbnb?